BJ - Minikowo dzień pierwszy.
Sobota, 2 października 2010
· Komentarze(0)
Kategoria Bikejoring., Zawody
Piątek późne popołudnie. Badania są. Książeczki są. Sprzęt gotów. Psy wyprowadzone. Można ruszać.
Przed nami trochę ponad czterysta kilometrów. Wypoczęci i w dobrych humorach przemierzamy kolejne kilometry. Dobre kilka godzin jazdy, w międzyczasie postój na wyprowadzenie psów… i już jesteśmy na miejscu. Na wielkim boisku i otoczonego taśmami korytarzu startu i mety, czekali już Świder z Łukaszem Paczyńskim. Nakarmiliśmy psy i wyprowadziliśmy je. Jak na trzecią rano przystało, zimno było masakrycznie, więc szybko zwinęliśmy się do hotelu.
Sobotnia pobudka. Nie pamiętam nawet która była godzina. Rano. Wcześnie rano. Psy trzeba wyprowadzić, iść się zarejestrować, no i zjeść coś.
Pierwsza z naszej ekipy startuję ja, równo o jedenastej dziesięć. Na spokojnie można sprawdzić sprzęt, przebrać się, przygotować. Godzinę przed startem wyjechałam obejrzeć trasę i rozgrzać się. Po powrocie czas na zajęcie się psem. Ostatni krótki spacerek, potem szelki i zaczyna się zabawa. Godzina zero. Start masowy w bikejoringu. Ustawiam się bardziej po zewnętrznej, by lepiej wziąć najbliższy zakręt. Taśmy lekko fruwają na wietrze. Pełne skupienie. Grzesiu podprowadza Sonieczkę na start. Spd już wpięte. Licznik odwrócony (żeby mnie broń boże nie kusiło zwalniać), odpowiednie przełożenie założone. Mój pierwszy start z eurodogiem zapowiada się ciekawie.
Trzy, dwa, jeden… sto metrów i dziewięćdziesiąt stopni w prawo. Kaczyńska i Wydrowska w zasięgu. Jedziemy dalej. Kilkaset metrów i miejsce trawy zajmuje dosyć mocno ubita ziemia. Zakręt w lewo… dwa żółte trójkąty i zjazd w prawo. Już myślałam, że obejdzie się bez błota, a tu taka (nie)spodziewanka. Pędziłyśmy dalej. Dwie największe rywalki jeszcze na widoku. Podłoże było bardzo wymyte przez wiosenno-letnie ulewy i powodzie. Dużo piasku, błota i grząskiej ziemi. Brzegiem lasu i brzegiem pola trasa biegła w miarę prosto. Nie zdążyłyśmy się zbyt rozpędzić, kawałek betonowej drogi, a tu patrzę, tabliczka 800m. Miałam mieszane uczucia. Znów wjechaliśmy do lasku i znów wyjechaliśmy na pole. Był zjazd, to teraz czas na podjazd. Ciekawy, zaczynający się błotem i koleinami. Krótki, interwałowy. Sonia wciągała mnie pod górę, a ja pedałowałam co sił, by jej pomóc. Poradziłyśmy sobie z nim bez większych problemów. Na szczycie było widać stake-out, start i metę. Trasa ograniczona taśmami jednak wiodła dalej. Wjechałyśmy na drugie kółko. Tutaj już było szybciej.
Niestety nie obyło się bez wpadek. Na drugiej pętli widziałam, jak Sonia wyraźnie zwalnia, po czym zatrzymuje się na kupkę :) Kilka sekund i nie jest źle. Już wtedy postanowiłam zapobiec temu w kolejnym etapie. Na metę wpadłam po jedenastu minutach, niedługo po Eli Wydrowskiej. Po starcie rozbiegałam Sonię, nakarmiłam i wyszłam na trasę robić fotki.
Wieczór maszera, jak zwykle. Nie do opisania, po prostu trzeba być i to czuć.
time 0:11:13
avg 26,05
Intensywność: 7,5

by p.Świtała
To zdjęcie podoba mi się z racji wzroku Sonii i Neli na starcie :)

by p.Świtała
Przed nami trochę ponad czterysta kilometrów. Wypoczęci i w dobrych humorach przemierzamy kolejne kilometry. Dobre kilka godzin jazdy, w międzyczasie postój na wyprowadzenie psów… i już jesteśmy na miejscu. Na wielkim boisku i otoczonego taśmami korytarzu startu i mety, czekali już Świder z Łukaszem Paczyńskim. Nakarmiliśmy psy i wyprowadziliśmy je. Jak na trzecią rano przystało, zimno było masakrycznie, więc szybko zwinęliśmy się do hotelu.
Sobotnia pobudka. Nie pamiętam nawet która była godzina. Rano. Wcześnie rano. Psy trzeba wyprowadzić, iść się zarejestrować, no i zjeść coś.
Pierwsza z naszej ekipy startuję ja, równo o jedenastej dziesięć. Na spokojnie można sprawdzić sprzęt, przebrać się, przygotować. Godzinę przed startem wyjechałam obejrzeć trasę i rozgrzać się. Po powrocie czas na zajęcie się psem. Ostatni krótki spacerek, potem szelki i zaczyna się zabawa. Godzina zero. Start masowy w bikejoringu. Ustawiam się bardziej po zewnętrznej, by lepiej wziąć najbliższy zakręt. Taśmy lekko fruwają na wietrze. Pełne skupienie. Grzesiu podprowadza Sonieczkę na start. Spd już wpięte. Licznik odwrócony (żeby mnie broń boże nie kusiło zwalniać), odpowiednie przełożenie założone. Mój pierwszy start z eurodogiem zapowiada się ciekawie.
Trzy, dwa, jeden… sto metrów i dziewięćdziesiąt stopni w prawo. Kaczyńska i Wydrowska w zasięgu. Jedziemy dalej. Kilkaset metrów i miejsce trawy zajmuje dosyć mocno ubita ziemia. Zakręt w lewo… dwa żółte trójkąty i zjazd w prawo. Już myślałam, że obejdzie się bez błota, a tu taka (nie)spodziewanka. Pędziłyśmy dalej. Dwie największe rywalki jeszcze na widoku. Podłoże było bardzo wymyte przez wiosenno-letnie ulewy i powodzie. Dużo piasku, błota i grząskiej ziemi. Brzegiem lasu i brzegiem pola trasa biegła w miarę prosto. Nie zdążyłyśmy się zbyt rozpędzić, kawałek betonowej drogi, a tu patrzę, tabliczka 800m. Miałam mieszane uczucia. Znów wjechaliśmy do lasku i znów wyjechaliśmy na pole. Był zjazd, to teraz czas na podjazd. Ciekawy, zaczynający się błotem i koleinami. Krótki, interwałowy. Sonia wciągała mnie pod górę, a ja pedałowałam co sił, by jej pomóc. Poradziłyśmy sobie z nim bez większych problemów. Na szczycie było widać stake-out, start i metę. Trasa ograniczona taśmami jednak wiodła dalej. Wjechałyśmy na drugie kółko. Tutaj już było szybciej.
Niestety nie obyło się bez wpadek. Na drugiej pętli widziałam, jak Sonia wyraźnie zwalnia, po czym zatrzymuje się na kupkę :) Kilka sekund i nie jest źle. Już wtedy postanowiłam zapobiec temu w kolejnym etapie. Na metę wpadłam po jedenastu minutach, niedługo po Eli Wydrowskiej. Po starcie rozbiegałam Sonię, nakarmiłam i wyszłam na trasę robić fotki.
Wieczór maszera, jak zwykle. Nie do opisania, po prostu trzeba być i to czuć.
time 0:11:13
avg 26,05
Intensywność: 7,5

by p.Świtała
To zdjęcie podoba mi się z racji wzroku Sonii i Neli na starcie :)

by p.Świtała