Silesia Cup MTB 2010 Chorzów

Niedziela, 30 maja 2010 · Komentarze(0)
Pogoda dopisywała. Było ciepło, wiał lekki wiatr, słońce nie dopiekało. Nawet deszcz nie padał, co ostatnio było wielką rzadkością. W okolicach startu zjawiłam się tuż po otwarciu zawodów – startu zawodników dystansu GIGA (3x17km). Po odebraniu numerka startowego z numerem 377 postanowiłam pójść się przygotowywać. Wtorkowy bieg na orientację dawał się we znaki. Dwie imprezy w jednym tygodniu to zły pomysł. Ale mimo wszystko postanowiłam wystartować.
Po rozgrzewce, około 10minut przed startem, wszyscy zawodnicy dystansu MINI (17km) powoli ustawiali się w sektorach startowych. Zajęłam miejsce, gdzieś pod koniec sektora, udostępniając miejsce lepszym zawodnikom. Teraz to, co tygryski lubią najbardziej – start masowy. Powoli, aczkolwiek skutecznie tłum kolarzy zaczął opuszczać miejsce startu. Na pierwszym zakręcie 50m dalej zaczęłam wyprzedzać kolejno wolniejszych zawodników. Trasa początkowo wiodła asfaltami – agrafki w górę i w dół, prawo i lewo. Po kilkuset metrach zrobiło się szerzej, a po 1,5-2km luźniej. Ciągle asfaltowe alejki.
Mijamy pomnik żyrafy przez chorzowskim ZOO. Zaczyna się robić pod górkę. Dość długi czas trasa wiedzie wzdłuż torów kolejowych. Trochę męczy ciągły widok asfaltu. I jak na zawołanie robi się wąsko, mokro, błotniście… i terenowo :) Mały zator, ale to nic. Kolejna eliminacja słabszych zawodników tym razem przez błoto. Jedziemy pod kolejną linową. Trasa znów wychodzi na asfaltowe alejki parku. Tym razem robi się bardzo kręto, ale nadal jest dużo miejsca. Spotykam Michała, z którym jadę do końca. Raz on jest na przedzie, raz ja, tak to już jest ;) . Mijamy planetarium, i zaraz do głowy przychodzą mi obrazy i strzępki wydarzeń z naszej pierwszej klasowej wycieczki w liceum. Ale teraz trzeba skupić się na jeździe, o czym uświadomił mi zjazd z kilku schodków. Proste robią się coraz dłuższe. Teren również zaczyna się zmieniać. Prędkości rozwija się coraz większe. Wyprzedzam kolejnych zawodników na coraz częstszych błotnych odcinkach. Oj przydały się treningi w ciężkich warunkach, oj przydały ;) Na jednej ścieżce, gdzie ilość błota i kałuż przekroczyła wszelkie możliwe ilości, po lewej i prawej stronie można było zobaczyć dwa wielkie zatory, ale ja niewiele myśląc przejechałam przez kałużę… i w ten sposób kolejni zawodnicy znaleźli się za mną ;) Ścieżki się poszerzają, by znów zamienić się w wąskie single tracki. A kilometry lecą i lecą… Dalej trasa wiła się wśród drzew i roślinności, która raz pomagała, a raz utrudniała przejazd. Nad tym nie trzeba się rozmyślać :) Wkrótce pojawiły się pierwsze zjazdy i podjazdy o charakterze interwałowym. Też nie stanowiły dla nas żadnego problemu. Ale to był tylko mały przedsmak tego, co miało nas spotkać za kilka kolejnych kilometrów. Niby trasa jak zawsze, zakręt jak każdy inny, ale widok podjazdu, ba, pokusiłabym się o stwierdzenie ”podmarszu”, zmywał wszelkie cienie uśmiechu na twarzy. No cóż, trzeba zejść i … dawać pod górę. Dobrze, że było to tylko 100m w górę. Więcej chyba nie dałabym rady. Oczywiście to nie koniec niespodzianek. U góry czekał na nas – zawodników – tor do motocross’u. To chyba najciekawsza i najbardziej zaskakująca część całej trasy.
Rzecz jasna jak podjeżdżaliśmy, to teraz trzeba było zjechać. To też należało do miłych niespodzianek :)) Już poznawałam jedną z ostatnich prostych, na której się rozgrzewałam. Zaliczając po drodze agrafki i kolejny, ciekawszy, zjazd, nacisnęłam o wiele mocniej na pedały i tak dojechałam do mety. Jak się okazało, do zwyciężczyni mojej kategorii zabrakło mi kilkunastu sekund, ale nie dało rady jej dogonić na ostatnich kilkuset metrach.
Przyjechałam 51 w open, jako 3 kobieta i 2 w swojej kategorii wiekowej. Trasa bardzo mi się podobała i na pewno będę tutaj wracać w następnych edycjach.

time 0:55:38
avg 19,33
max 46,94

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa luwal

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]