Mistrzostwa Polski Family Cup - Kielce
Sobota, 4 września 2010
· Komentarze(0)
Kategoria Zawody
Wstając rano w niezbyt dobrym humorze, w mojej głowie wyobraźnia płatała niezłe figle. Nawet dobrze zapowiadająca się pogoda nie zdołała zmienić mojego nastawienia.
Godzina siódma minut trzydzieści. Pakujemy się i wyruszamy w drogę. Jest słonecznie, ale dosyć zimno, niemal idealna pogoda do ścigania się. Podróż trwała nieco ponad dwie godziny. Pojawiliśmy się na miejscu stosunkowo późno – ledwo co zdążyłam się zapisać i odebrać numerek, a tu trzeba było gnać na start. Tak zupełnie bez rozgrzewki. Pierwszy błąd.
Na linii startu stanęło dziewięć z pośród dwunastu zgłoszonych zawodniczek z mojej kategorii wiekowej, trzy z pośród kobiet starszych i dwie osoby z kategorii wiekowej o poziom wyższej. Startujemy o godzinie dziesiątej trzydzieści, w odstępach dziesięć sekund na kategorię.
Minęła ledwie chwila i już walczyliśmy z trasą. Wszyscy ruszyli bardzo szybko. Nie byłam inna i uplasowałam się gdzieś w połowie stawki. Od samego początku było pod górę. Trochę asfaltu… i już trawa, ziemia i kamienie. Minęło kilkaset metrów, a ja poczułam brak rozgrzewki. Zagotowałam się na podjeździe… Większość zawodniczek zdołało mnie wyprzedzić.
Kiedy w końcu dotarłam na szczyt stoku, ruszyłam żwawo w dół. Droga kręciła się i wiła wśród drzew. Gdzieniegdzie było widać ślady deszczu padającego w ciągu ostatnich kilku dni. Kiedy jednak zobaczyłam jeszcze jeden podjazd, bardzo poważnie zaczęłam rozważać wycofanie się po pierwszym okrążeniu. Szybko wyrzuciłam tę myśl i zastąpiłam ją „byle do mety”. Kolejne zjazdy, coraz bardziej strome. Okrążenie kończyła serpentyna z prostą do mety. Jeszcze tylko jedno kółko. Jeszcze tylko pięć kilometrów. Tym razem podjazd poszedł mi o wiele sprawniej. Szybciej pokonałam zjazdy. Na metę wjechałam jako siódma. Cała trasa zajęła mi niecałe czterdzieści minut. Oczywiście, by tradycji stało się zadość, gdzieś po drodze złapałam kapcia. Nawet nie wiem, czy na trasie, czy dojeżdżając na parking.
Małe rozjeżdżenie, przebranie się i powrót na trasę. Tym razem z aparatem w ręku. Przypominając sobie przejazd, chciałam wybrać najciekawsze miejsca na fotki. Ustawiłam się więc tu i ówdzie, czekając na przejeżdżających zawodników. Było szybko i turystycznie, było ciekawie i taktycznie (pozdrowienia dla zawodnika bez opony ;) ) ale było też pusto.
Skończyłam ostatecznie na siódmym miejscu z czasem trzydziestu dziewięciu minut. Trasa mi się podobała. Techniczna, trochę zjazdów, kałuż i błota. Ciut piasku i jest fajnie. Zawodów nie zaliczę do udanych, ale w przyszłym roku z pewnością się tutaj pojawię, by stoczyć kolejną walkę z trasą i… sobą :)
Intensywność : 9/10
Godzina siódma minut trzydzieści. Pakujemy się i wyruszamy w drogę. Jest słonecznie, ale dosyć zimno, niemal idealna pogoda do ścigania się. Podróż trwała nieco ponad dwie godziny. Pojawiliśmy się na miejscu stosunkowo późno – ledwo co zdążyłam się zapisać i odebrać numerek, a tu trzeba było gnać na start. Tak zupełnie bez rozgrzewki. Pierwszy błąd.
Na linii startu stanęło dziewięć z pośród dwunastu zgłoszonych zawodniczek z mojej kategorii wiekowej, trzy z pośród kobiet starszych i dwie osoby z kategorii wiekowej o poziom wyższej. Startujemy o godzinie dziesiątej trzydzieści, w odstępach dziesięć sekund na kategorię.
Minęła ledwie chwila i już walczyliśmy z trasą. Wszyscy ruszyli bardzo szybko. Nie byłam inna i uplasowałam się gdzieś w połowie stawki. Od samego początku było pod górę. Trochę asfaltu… i już trawa, ziemia i kamienie. Minęło kilkaset metrów, a ja poczułam brak rozgrzewki. Zagotowałam się na podjeździe… Większość zawodniczek zdołało mnie wyprzedzić.
Kiedy w końcu dotarłam na szczyt stoku, ruszyłam żwawo w dół. Droga kręciła się i wiła wśród drzew. Gdzieniegdzie było widać ślady deszczu padającego w ciągu ostatnich kilku dni. Kiedy jednak zobaczyłam jeszcze jeden podjazd, bardzo poważnie zaczęłam rozważać wycofanie się po pierwszym okrążeniu. Szybko wyrzuciłam tę myśl i zastąpiłam ją „byle do mety”. Kolejne zjazdy, coraz bardziej strome. Okrążenie kończyła serpentyna z prostą do mety. Jeszcze tylko jedno kółko. Jeszcze tylko pięć kilometrów. Tym razem podjazd poszedł mi o wiele sprawniej. Szybciej pokonałam zjazdy. Na metę wjechałam jako siódma. Cała trasa zajęła mi niecałe czterdzieści minut. Oczywiście, by tradycji stało się zadość, gdzieś po drodze złapałam kapcia. Nawet nie wiem, czy na trasie, czy dojeżdżając na parking.
Małe rozjeżdżenie, przebranie się i powrót na trasę. Tym razem z aparatem w ręku. Przypominając sobie przejazd, chciałam wybrać najciekawsze miejsca na fotki. Ustawiłam się więc tu i ówdzie, czekając na przejeżdżających zawodników. Było szybko i turystycznie, było ciekawie i taktycznie (pozdrowienia dla zawodnika bez opony ;) ) ale było też pusto.
Skończyłam ostatecznie na siódmym miejscu z czasem trzydziestu dziewięciu minut. Trasa mi się podobała. Techniczna, trochę zjazdów, kałuż i błota. Ciut piasku i jest fajnie. Zawodów nie zaliczę do udanych, ale w przyszłym roku z pewnością się tutaj pojawię, by stoczyć kolejną walkę z trasą i… sobą :)
Intensywność : 9/10